Skąd był ten chochlik, pan psotnej przyczyny
Co porwał czwór istnień we wspólną naręcz?
W odmęty co rzucił, na wiatr i w maliny
Na ogłuch i oślep płynęły by dalej?
Że same na się pokładły te szyny?
Że z siebie tak żądne nadziemskich aren?
»Ach, kłamstwo to, bujda« — odpowie ktoś inny —
»Gorzałka poniosła, odurzył ich szalej«
O, czyżby? — zapytam — To tak nie wolno
Raz zaspać bezkarnie wśród ciepłych poduszek?
Nie można w majową wejść dobę polną
Na moment li stracić rachuby i smutek?
Ach, czasem tak wolno, a czasem — trzeba!
By, wpadłszy w ten bezczas, nieba złapać skraje
I łzą swoją czystą duszy zrosić dziedzinę
A wiersz — jasny, szczery, jak te świeże maje
Napisać w ich najnocniejszą godzinę.
Bo czasem tak wolno, a czasem — trzeba!
Postanąć najbliżej siebie oraz drugich;
Melodii kurantu zamkniętego w ciele
Swym dopust dać dźwięczny, a niech tak długi
Że przetrwa, dopokąd świat słonecznieje…
Tak, czasem tak wolno, a czasem aż —
Trzeba!
4 maja 2023